Dawniej centra wydarzeń sportowych, dzisiaj mniej lub bardziej zapomniane, przypominają o miłości człowieka do latania. W poszukiwaniu opuszczonych skoczni, wyruszamy w dalszą podróż. Zostawiamy za sobą Mazowsze i warszawską Skarpę, aby udać się w tajemniczy zakątek Karkonoszy. To tam, u stóp Śnieżki leży malowniczy Karpacz, a w nim kolejny obiekt godny zainteresowania. Przed wami Orlinek!
Latać jak orzeł
Mamy orła w godle, Orła z Wisły i wreszcie Orlinka w Karpaczu. Orzeł to w ogóle szlachetny ptak. Jedni utożsamiają go z drapieżnością, inni widza w nim wyrocznię. My pozostaniemy przy powietrzu i odwadze. Tym cechom chyba najbliżej do latania. Jest jeszcze bardziej rozległa w znaczeniu symbolika, ale raczej nie wypada tu o niej pisać. Ale skąd wziął się karpacki Orlinek?
Najpierw pojawiła się chęć latania, potem wymyślono narty i skoki narciarskie, aż w końcu zaczęły powstawać pierwsze skocznie. Moda na skoki zawitała i do Karpacza. To tam w 1912 roku powstała pierwsza drewniana skocznia narciarska. Nazwa szlachetna; pochodzi od Szkoły Orląt działającej kiedyś w Karpaczu, która to znowu nawiązuje do znanych wszystkim Orląt Lwowskich.
Pierwszą skocznię wznieśli Niemcy. Jej rekord padł w 1914 roku i wyniósł 38,5 metra. Kilkanaście lat później w 1932 roku, nastąpiła modernizacja obiektu, który uzyskał wówczas punkt konstrukcyjny K-45. Skocznia nie przetrwała jednak próby czasu, a jej stan po drugiej wojnie światowej pozostawiał wiele do życzenia. Została podjęta decyzja o rozbiórce Orlinka. Wkrótce odzyskała jednak swój dawny blask.
Mistrz kierownikiem budowy
Chyba nie ma prawdziwego fana skoków narciarskich, który nie słyszałby o Stanisławie Marusarzu. Choć większość utożsamia go bardziej z Wielką Krokwią, miał on swój duży wkład w odbudowę Orlinka. Po wojnie znalazł bowiem schronienie w Karpaczu i przewodził pracami budowlanymi. Ciekawostką jest fakt, iż słynny polski sportowiec nie posiadał specjalnego wykształcenia. Jednak kto choć raz słuchał opowiadań o Marusarzu, ten wie, że nigdy nie bał się wyzwań i zawsze potrafił podołać największym trudnościom.
Pierwszy skok na odbudowanym obiekcie oddał nie kto inny, jak sam „Dziadek”. Było to w roku 1947. Do lat siedemdziesiątych obiekt służył do sportowej rywalizacji. Jednak jak wiadomo, z przyrodą nikt jeszcze nie wygrał. Nie zdołał się jej oprzeć i karpacki Orlinek, który na skutek silnych wichur uległ całkowitemu zniszczeniu.
Trzecia rekonstrukcja
Do trzech razy sztuka – mawia znane powiedzonko. Skocznia w tym miejscu była wyraźnie pożądana. Karpacz nie mógł przecież wydawać się gorszy od Zakopanego.
W 1979 roku powstał nowy obiekt, który mamy okazję oglądać do dzisiaj. Nowa skocznia została wybudowana na stalowej konstrukcji. Po ponad dwudziestu latach zaistniała potrzeba przeprowadzenia gruntownego remontu. W 2000 roku rozpoczęły się bowiem przygotowania do organizacji mistrzostw świata juniorów, które Karpacz gościł w 2001 roku. Wówczas skocznię wyposażono w nowoczesną windę. Modernizacja była potrzebna również dla uzyskania homologacji FIS, co sprawiło, iż Orlinek otworzył się na organizację liczniejszych zimowych imprez. Orlinek to skocznia normalna o punkcie konstrukcyjnym K-85 i rozmiarze 94 metrów. Idealnie sprawdzała się nie tylko do rozgrywania zawodów, ale również do oddawania skoków treningowych.
W Karpaczu nie zabrakło gwiazd skoków narciarskich. To na niej skakał Adam Małysz. To do niego należy rekord skoczni, który ustanowił podczas Mistrzostw Polski w 2004 roku. Pofrunął wtedy 94,5 metra.
Najsławniejszy dolnośląski obiekt nosi imię Stanisława Marusarza, który nie tylko w Zakopanem, ale i w Karpaczu pozostawił ślad swojej miłości do tego sportu.
Lina zamiast rozbiegu
Nie ma już z nami odważnego i zwycięskiego Marusarza, nie oglądamy także skoków Orła z Wisły. Zapomnienie dosięgło również Orlinka, który nie spełnia obecnie swojej pierwotnej funkcji.
Ostatnie zawody w skokach narciarskich odbywały się tutaj w sezonie 2009/2010. Od tego czasu malowniczo położony obiekt niszczeje. Aktualnie skocznia służy jako punkt widokowy i ośrodek sportów ekstremalnych. Nie zjedziemy tam po rozbiegu, ale możemy oddać się szaleństwu na wiszących linach. Skok na bungee, czy zjazd po linie, przyciągają tu wielu turystów. Skocznia znana jest także z imprezy Kill the Devil Hill, czyli morderczego sprintu na szczyt obiektu.
Nie wiadomo, czy zobaczymy tu jeszcze skoczka na belce startowej. Szkoda byłoby tak pięknego obiektu o równie wspaniałej historii. Wszystko zależy od inicjatywy ludzi oraz pieniędzy. Oby tylko opuszczona belka nie została nawiedzona legendą Ducha Gór.
Szczególne podziękowania za udostępnienie zdjęcia dla Pana Grzegorza Płuciennika, redaktora naczelnego http://dolny-slask.org.pl
Źródło: karpacz.pl/karpacz24.pl/informacja własna