Aktualności

Bartłomiej Marczak i Dawid Jurga z licencją PZN. „Nadal trzeba ciężko pracować”

20-letni Dawid Jurga i 24-letni Bartłomiej Marczak, to przedstawiciele klubu TKKF Dzikusy Łódź. Klub ten powstał w 2009 roku i praktycznie od samego początku zrobiło się o nim głośno w świecie skoków narciarskich. W udzielonym nam wywiadzie Jurga i Marczak przybliżyli stan łódzkiej skoczni, liczebność klubu, swoje oczekiwania związane z otrzymaniem licencji PZN, czy też plany startowe na rozpoczęty sezon.

20-letni Dawid Jurga i 24-letni Bartłomiej Marczak, to przedstawiciele klubu TKKF Dzikusy Łódź. Klub ten powstał w 2009 roku i praktycznie od samego początku zrobiło się o nim głośno w świecie skoków narciarskich. W udzielonym nam wywiadzie Jurga i Marczak przybliżyli stan łódzkiej skoczni, liczebność klubu, swoje oczekiwania związane z otrzymaniem licencji PZN, czy też plany startowe na rozpoczęty sezon.

Z końcem kwietnia otrzymaliście licencję PZN. Jak ważne jest to dla Was wydarzenie? I jak bardzo zmienia Wasze dotychczasowe skakanie?

Bartłomiej Marczak: Dzięki uzyskanej licencji będziemy mogli bez przeszkód trenować na wielu skoczniach, gdyż do tej pory wiele osób traktowało nas po macoszemu, mimo iż jesteśmy bardzo dobrze znaną grupa na arenie krajowej. Być może niektórym chodziło o to, by wszystko było dopięte na ostatni guzik ze strony formalnej, by np. w razie wypadku na skoczni nikt nie miał problemów później. Dla nas samych nic to nie zmieni. Nadal tak samo ciężko trzeba pracować. Łatwiej będzie jednak dogadać się z niektórymi klubami, by móc podłączyć się pod trening.

Dawid Jurga: Cieszę się, że po tak długim czasie udało się załatwić tą licencję. Na pewno jest to dodatkowa motywacja dla nas. Liczymy, że dzięki tym licencjom będziemy mogli startować w większej liczbie zawodów.

Jak liczna jest obecnie Wasza grupa? Czy ciągle zgłaszają się nowi chętni do skakania i czy w ogóle poszukujecie takich osób? Mogą oni liczyć na Waszą pomoc, radę?

B.M.: Nasza grupa liczy około 10 osób, ale trzon grupy tworzy kilka osób, które jeżdżą na każdy wyjazd w góry na treningi. Reszta trenuje rzadziej, ze względu na swoje codzienne obowiązki, czy budżet jakim się dysponuje. Najwięcej osób zgłosiło się do nas na początku naszej działalności, gdy byliśmy częstymi gośćmi w mediach. Zgłaszają się do nas osoby z całej Polski, gdyż jesteśmy otwartą grupa na każdego i jedyną taką w Polsce, która jest wstanie każdemu pomóc bez względu na wiek czy miejsce zamieszkania.

D.J.: Nasza grupa liczy około 10-15 osób. Jednak trzon grupy tworzy 7 osób, które regularnie wyjeżdżają na treningi i posiadają profesjonalny sprzęt do skoków. Reszta zawsze się pojawia jak trenujemy na skoczni w Łodzi. Niestety od dwóch sezonów nie było takiej możliwości. Czasem zgłaszają się nowe osoby. Jednak żeby z nami trenować trzeba wyjeżdżać w góry. Nie prowadzimy wspólnych treningów w Łodzi. Każdy trenuje indywidualnie w zakresie swoich możliwości. Nie jesteśmy w stanie zabrać w jedno auto wszystkich chętnych. Zawsze służymy radą i możemy pomóc w dopasowaniu sprzętu.

Jak rozpoczęła się Wasza przygoda ze skokami? Czy początki były dla Was bardzo trudne?

B.M.: Przygoda ze skokami zaczęła się w czasach dziecięcych, kiedy to robiło się skoczków z papieru i puszczało z mebli, żeby skakali. Później przy pierwszym kontakcie z nartami, podczas nauki jazdy, cały czas myślało sie o tym by poskakać. Niestety rozwój w tym kierunku pozostał w sferze dziecięcych marzeń ze względu na miejsce zamieszkania. Pierwsza poważna przygoda ze skokami zaczęła sie na początku listopada w 2009 roku na nieistniejącej już skoczni „Antoś” w Szczyrku. Wtedy Dawid i ja pierwszy raz mieliśmy kontakt z profesjonalnym sprzętem na nogach.

D.J.: Przygoda ze skokami rozpoczęła się na fali sukcesów Adama Malysza, kiedy to w przedszkolu robiło się skoczków z papieru. Prawdziwe skakanie zaczęło się od wyjazdu w listopadzie 2009 roku do Szczyrku. Tam na nieistniejącej już skoczni K17 oddaliśmy swoje pierwsze „skoki”. Były to głównie przejazdy przez próg często zakończone upadkami. Przed pierwszym skokiem czułem ogromny strach i zastanawiałem się co ja tu robię. Nie zraziło to nas jednak.

Czym były dla Was skoki narciarskie na początku, a czym są obecnie?

B.M.: Początki były trudne, prawie każdy skok kończył się wywrotką. Z dnia na dzień było jednak coraz lepiej. Skoki zaczęły przynosić radość. Wtedy też wystartował pierwszy zimowy sezon na skoczni w Łodzi, na której trenowaliśmy w każdy weekend. Na początku skoki były dla nas czymś niesamowitym, dawały nam to coś czego nie dawały inne sporty, które wcześniej trenowaliśmy, np. piłka nożna. Obecnie dają to samo – czujemy, że robimy coś wyjątkowego i czujemy sie lepsi od swoich rówieśników, którzy spędzają czas przed komputerami, czy w ogródkach na Piotrkowskiej. Cały czas stawiamy sobie nowe cele i nie brakuje nam motywacji.

D.J.: Uprawianie skoków narciarskich jest dla mnie spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Obecnie są także możliwością odskoczni od codziennych spraw, kiedy to podczas treningów odrywamy się myślami od codziennych problemów. Obecnie wyznaczyłem sobie kilka celów do których dążę. Liczę, że zdrowie pozwoli aby je kiedyś spełnić.

Jaki jest stan łódzkiej skoczni? Czy możecie liczyć na wsparcie ze strony władz, aby ułatwić Wam treningi?

B.M.: Obecnie stan łódzkiej skoczni jest na tyle dobry, że jeśli spadnie odpowiednia ilość śniegu to po kilku godzinach przygotowań może być gotowa do skoków. Niestety od dwóch sezonów zima nie dopisuje i ostatnie skoki były oddane podczas zawodów w 2013 roku. Nikt z łódzkich władz niestety nie kwapi sie do pomocy. Jedynie padają różne deklaracje od czasu do czasu – najczęściej przed wyborami. Swoje do urzędów sie już nachodziliśmy. Teraz wiemy, że jest to walka z wiatrakami. Bardziej liczymy na siebie. Teraz, jak jesteśmy pełnoletni i mamy swoje samochody, to już nie jest problem żeby pojechać w góry na trening. Jedynie przeszkodą mogą być finanse na wyjazd czy czas, którego często gęsto brakuje.

D.J.: Skocznia w Łodzi jest jak to mówimy „w stanie używalności”. W 2013 roku była jeszcze koparka na skoczni, która poprawiła miejsce do hamowania. Powstała nowa skocznia K5 dla początkujących. Niestety od dwóch sezonów zbyt ciepłe zimy nie pozwalają nam na treningi. Nie mamy żadnego wsparcia od władz Łodzi i raczej już nie liczymy na nie. Kiedyś dużo chodziliśmy do różnych polityków. Słyszeliśmy wiele obietnic, niestety prawie żadna z nich nie została spełniona.

W jakich zawodach planujecie startować podczas sezonu letniego? Macie główny cel?

B.M.: Podczas sezonu letniego, jak co roku, pojawimy sie w Gilowicach oraz na zakończenie sezonu w niemieckim Bad Freienwalde. Co do reszty zawodów, to podejmiemy decyzje na bieżąco. Może udamy sie w sierpniu na zawody do Czech. Teraz w ostatni weekend maja mieliśmy wziąć udział w pierwszych naszych profesjonalnych zawodach na Skalite w Szczyrku, ale niestety nasza kategoria będzie jedynie na K70 mimo zapewnień ze zrobią też na K40. Nasza forma jest niestabilna, więc taki start na K70 mógłby zakończyć się kontuzją w razie gorszych warunków na skoczni.

D.J.: Mamy już za sobą start w Memoriale Leopolda i Władysława Tajnera w Goleszowie. Zająłem tam 4. miejsce. Na koniec sezonu na pewno pojedziemy do niemieckiego Bad Freiendwalde na Mistrzostwa Brandenburgii. Liczę, że będziemy mogli wziąć udział w jakiś zawodach, czy to w Gilowicach czy Wiśle.

Źródło: informacja własna

O autorze

Katarzyna Służewska