Aktualności

Subiektywnie po rozbiegu: Polski kryzys, czyli do zobaczenia, panie Trenerze?

Należę do tych nieszczęśników, którzy w swoim otoczeniu nie mają fanów skoków narciarskich. W liceum wielu uważa to za sport wyjątkowo niszowy i wie o nim zdecydowanie za mało, by można było w ogóle z nimi dyskutować. Jeśli jednak znajdzie się już ktoś, kto chociaż rozróżnia pojedynczych zawodników albo z dumą krzyczy, że ostatnie zawody oglądał razem z rodzicami na kanapie w domu, to na pewno będzie to osoba, która tym sportem zainteresowała się jedynie ze względu na polskie sukcesy. Tak tak, musimy uderzyć się w pierś i przyznać, że nasz naród to grupa typowych sezonowych kibiców, gdzie jednostki traktujące skoki narciarskie zdecydowanie poważniej są raczej mniejszością zagłuszaną przez rozwrzeszczany tłum. Tłum, który ostatnimi czasy zdecydowanie przycichł.

Wszystko przez postawę polskich zawodników, którzy wyraźnie stracili swój blask i spowodowali, że nawet wierni kibice zaczęli już wątpić w wielki powrót. O ile do słabych pierwszych konkursów zdążyliśmy się już przyzwyczaić i stało się to już jakąś normą i tradycją, o tyle do tendencji spadkowej nikt kibiców nie przygotował. Każdy skok budzi teraz lęk w sercach sezonowców i odrazę w umysłach wiernych fanów, którzy na sytuację patrzą trzeźwo. Engelberg, tak szczęśliwy dla naszych zawodników, stał się gwoździem do trumny, po którym nawet szanowni prezesi Polskiego Związku Narciarskiego załamali ręce i zgodnie przyznać musieli, że jest źle. Wcześniej jakoś dziwnie unikali tematu, opisując go na zasadzie istniejących niewielkich superlatyw…

W takim wypadku i pod wpływem okropnego występu naszych rodaków w Oberstdorfie warto zastanowić się już nie nad przyczynami tak złej dyspozycji zawodników, a nad sposobem ich rozwiązania. W tym felietonie zaprezentuję moje propozycje zmian, nad którymi może warto byłoby się pochylić w najbliższym czasie. Już mniej niż miesiąc został do zawodów Pucharu Świata w Zakopanem, gdzie od Polaków, jako od gospodarzy, oczekuje się zdecydowanie więcej niż w przypadku innych konkursów. Co zrobić więc, by było lepiej? Panie i Panowie, przed wami trzy rozwiązania, które wprowadziłaby Marta Wawrzyniak, gdyby tylko była w stanie cokolwiek zmienić.

  1. Zimny prysznic na głowy kadrowych weteranów

Terapia szokowa przynajmniej w większości przypadków działa, o czym pewnie wielu przekonało się w ciągu swojego życia. Gdy potraktuje się kogoś boleśnie, ukłuje i spowoduje, że przez chwile pocierpi, chociażby moralnie, jakoś łatwiej jest wziąć się w garść i wyciągnąć pozytywne wnioski na przyszłość oraz „spiąć tyłek” do dalszej, lepszej pracy. Polska ma akurat taką kadrę, nie wstydźmy się o tym mówić, której zaplecze nie spisuje się tak, jak powinno. Spójrzmy na przykład reprezentacji, której struktura została zorganizowana idealnie, a więc na Norwegów. Po odejściu starych gwiazd, jakimi niewątpliwie byli Anders Bardal oraz Anders Jacobsen, trener Alexander Stoeckl nie miał najmniejszego kłopotu z „zaklejeniem” powstałych „dziur” w kadrze nową i świeżą krwią, która nie zawodzi, a wręcz przynosi sukcesy dla narodu, a tym samym szczęście i zadowolenie dla kibiców.

U nas takich możliwości nie ma, o czym każdy na pewno nie raz się przekonał. Nasza kadra juniorska obstawia z dumą zawody Pucharu Kontynentalnego, gdzie raz na jakiś czas ktoś błyśnie formą i tak trzymać. Co by się jednak stało, gdyby trener Kruczek zastosował terapię szokową na zawodników naszej kadry narodowej? Gdyby tak wysłać Kamila Stocha, Piotra Żyłę, Macieja Kota, Klemensa Murańkę i Stefana Hulę na odpoczynek, wpuszczając na ich miejsce juniorów? Może nie odnieśliby sukcesów, może nawet odpadliby po pierwszej serii, ale nie odbiegliby tym samym daleko od tego, co prezentują zawodnicy wymienieni wyżej. Jestem jednak pewna, że dla niektórych z tych panów byłby to duży cios.

Na tapetę najłatwiej wziąć Kamila Stocha. Wczujmy się w jego sytuację: mistrz olimpijski, zdobywca Kryształowej Kuli, z brakiem sukcesów i sporadycznym zachowaniem zahaczającym nawet o lekką depresję. Jedni mogą powiedzieć, że taki zabieg może jeszcze bardziej pogorszyć jego stan, ale spójrzmy na to z drugiej strony. Miejsca w trzeciej dziesiątce też nie naprawią jego obecnej sytuacji, z konkursu na konkurs może być gorzej i gorzej, dlaczego więc nie spróbować czegoś innego? Szczególnie, że mam wrażenie, iż niektórzy zawodnicy występujący obecnie w Pucharze Świata jakby zapomnieli, że trener Kruczek ma w zanadrzu ludzi, którzy mogą ich zastąpić. Czas ich ocucić, póki nie będzie za późno, bo jeszcze nie jest. Do końca sezonu trochę brakuje, rotacje są więc wskazane. Metoda trochę drastyczna, ale czy nie takie są czasem najskuteczniejsze? Według mnie, warto spróbować. Bo co nam szkodzi?

  1. Spokojny trening odpowiedzią na wszystkie problemy?

Pomysł, przyznaję, nie wyszedł z mojej głowy, a z przemyśleń mojego taty, który podczas oglądania zawodów Pucharu Świata w Niżnym Tagile stwierdził, że z techniką nam zdecydowanie na bakier. Wiadomo nie od dziś, że ta część skoku jest równie ważna jak długość, bo bez niej znikają gdzieś punkty, tak cenne w przypadku sportowej rywalizacji. Gdzie polepszanie techniki, tam trening. Do tej pory nie rozumiem, dlaczego trener Kruczek nie zdecydował się na taką formę poprawy sytuacji w naszej kadrze. Odpuszczenie niektórych konkursów może przyniosłoby jakiekolwiek efekty, kto to wie. Jak na razie startowaliśmy we wszystkich konkursach w składzie jedynie z drobnymi zmianami. Małe przerwy pomiędzy konkursami powodują brak treningów. Kilka skoków oddanych w ciągu dwóch wolnych dni to nic dla poprawy formy. Porządny cykl ćwiczeń rozłożony na kilka lub nawet kilkanaście dni może przyniósłby jakiekolwiek korzyści. Ponowie pytanie: co nam szkodzi? Trzeba próbować wszystkiego, zanim sięgnie się po ostateczne środki. Tydzień solidnych treningów na Wielkiej Krokwi, z dala od kamer i rozgłosu, w spokoju i ciszy zakopiańskich szczytów. Czy tak czasem nie postępują trenerzy innych narodowości? Tak, i działa, mniej lub bardziej, ale efekty przynosi. Na co więc czekamy?

Owszem, to rozwiązanie nie jest łatwe do wcielenia w życie, głównie przez kontrakty, które nasza kadra zawiązała z licznymi sponsorami. Występ Polaków w jakimkolwiek konkursie jest dla nich idealną okazją do promocji, ale również zarobienia jakiegoś grosza. Rezygnacja z wystawiania jakichkolwiek reprezentantów w czasie prestiżowego Turnieju Czterech Skoczni nie wchodzi w grę, ale co potem? Bo jak na razie, start w Mistrzostwach Świata w Lotach w niemieckim Tauplitz-Bad Mitterndorf mija się z celem, jakimkolwiek, bo przynieść może prawdopodobnie jedynie wstyd i kolejne porażki.

  1. Drastycznie do granic możliwości, czyli do widzenia, panie Trenerze

Wreszcie zahaczam o temat, który ciśnie się na usta wielu kibiców, którzy chcą szerzyć swoją opinię na temat dramatycznej sytuacji naszej kadry. Łukasz Kruczek trenuje naszych zawodników od 2008 roku, kiedy przejął ich od trenera światowej klasy, jakim niewątpliwie był Hanu Lepistoe. Błysk formy, jaki zgotował Kamil Stoch wygrywając najpierw Kryształową Kulę w sezonie 2013/14, a później zdobywając dwa złote medale podczas Igrzysk Olimpijskich w Sochi w 2014 roku wyniósł na wyżyny nie tylko zawodnika z Zębu, ale również wszystkich jego kolegów oraz tych, którzy merytorycznie zatroszczyli się o wielki sukces w historii nie tylko polskich skoków narciarskich. Wszystko to jest niestety już tylko przeszłością – wszystko jakby zgasło i dawny blask został przytłumiony przez brak jakiejkolwiek formy. Co może być tego przyczyną?

Nic dziwnego, że wielu nie tylko kibiców, ale również specjalistów ze świata skoków narciarskich, zastanawia się nad tym, czy aby na pewno chodzi tylko o wypalenie zawodników. Dobra dyspozycja skoczka zawsze uwarunkowana jest, chociażby po części, odpowiednim cyklem treningowym i stojącą na wysokim poziomie opieką merytoryczną tych, którzy wzięli w przeszłości odpowiedzialność na własne barki i zgodzili się na bycie częścią sztabu trenerskiego. Mam nieodparte wrażenie, że skoczkowie wylatujący spod skrzydeł innych trenerów, w tym spod tych należących do Macieja Maciusiaka, i lądujący u Łukasza Kruczka, gasną i tracą swój blask. Idealnym przykładem jest tu Dawid Kubacki, który w zawodach Pucharu Kontynentalnego zachwyca formą (drugie i czwarte miejsce w ostatnich zawodach w Engelbergu to nie byle co) i nagle w konkursach z cyklu Pucharu Świata skacze tragicznie, „klepiąc bulę” i zajmując miejsce na końcu stawki. Nagły zanik formy? Mało prawdopodobne, szczególnie po dobrych występach tego zawodnika podczas zawodów LGP. Najwyższy czas zmienić zasiedziałych już i zatwardziałych specjalistów i, chociaż mam do pana Kruczka ogromny szacunek, jego czas, według mnie, skończył się już definitywnie.

Kim go jednak zastąpić? Na pewno nie Polakiem. Nie mówię tego z powodu braku patriotyzmu ani braku zaufania do trenerów z naszego kraju, ale patrząc na inne reprezentacje, którym wiedzie się znakomicie albo przynajmniej lepiej niż nam, śmiało trzeba stwierdzić, że zagraniczni trenerzy punktują wyżej i lepiej. Niemców trenuje Austriak, Norwegów – to samo, i za nic nie chcą się ich pozbyć. Słoweńcy mają swojego narodowego trenera, niezastąpionego Gorana Janusa, ale jest doświadczonym człowiekiem, który ma dookoła siebie ludzi, którzy zaznali już kiedyś smaku trenowania w innych systemach. Austriacy pod wodzą Kuttina radzą sobie dobrze, ale ten człowiek ma więcej doświadczenia niż ktokolwiek inny, trenował przecież między innymi reprezentację Polski, i to z sukcesami. Może czas zainwestować w trenera pochodzącego z którejś z zagranicznych potęg? Może być trudno, ale kto wie, może ktoś się znajdzie. Trzeba tylko zaoferować odpowiednie warunki, nie tylko do pracy. Z tym może być, jak zawsze w Polsce, największy problem.

Cytując Piotra Żyłę, który w wywiadzie dla Eurosportu jak zwykle nie owijał w bawełnę: „Z takimi skokami nie ma sensu jechać na kolejny konkurs”, chciałabym skończyć ten felieton. Sztab posłuchał, zostawił Piotrka w domu, zaklejając „dziurę” po nim Dawidem Kubackim. Co z resztą? Może warto byłoby przemyśleć i tę sprawę? Żeby potem było co jeszcze bronić i wyjść z jakąkolwiek, nawet brzydką, ale jednak, twarzą z całej tej sytuacji. Bez twarzy nie warto w ogóle wychodzić.


Cykl „Subiektywnie po rozbiegu” to autorska seria felietonów, komentujących, oceniających i opiniujących to wszystko, co dzieje się aktualnie w świecie skoków narciarskich, nie tylko w Pucharze Świata. Jest on wizją autorki, zatem również jej subiektywnym komentarzem wydarzeń, z którym nie każdy czytelnik może się zgadzać.


  • Źródło: informacja własna
  • Foto: Kacper Kolenda

O autorze

Marta Wawrzyniak