Aktualności

Niebezpieczne loty. To właśnie na Kulm upadł Morgenstern

Obiekty przeznaczone do lotów narciarskich są najbardziej wyczekiwane przez najlepszych skoczków świata. Na obiektach mamucich rywalizacja gwarantuje ogromne emocje – zarówno dla zawodników, jak i kibiców. Należy jednak pamiętać, że na tych arenach zmagań trzeba szczególnie uważać. Przekonał się o tym jeden z najbardziej znanych i doświadczonych skoczków, który na Kulm w Bad Mitterndorf uległ groźnemu wypadkowi. To właśnie to zdarzenie przyczyniło się do przedwczesnego zakończenia kariery Thomasa Morgensterna.

Pierwszy upadek

Sezon 2013/2014 nie był zbyt szczęśliwy dla austriackiego skoczka Thomasa Morgensterna. Mistrz olimpijski z Turynu prezentował bardzo dobrą dyspozycję, jednak doznał poważnego upadku na skoczni HS-142 w niemieckim Titisee-Neustadt. Mimo niefortunnego wydarzenia szybko powrócił do rywalizacji zajmując 2. miejsce w prestiżowym Turnieju Czterech Skoczni.

Kolejny pech

Po dość krótkim odstępie czasu utytułowany zawodnik uległ kolejnemu groźnie wyglądającemu upadkowi na skoczni w Bad Mitterndorf. Thomas Morgenstern chciał jak najlepiej zaprezentować się na mamuciej skoczni przed własną publicznością. W pierwszej serii treningowej oddał najdłuższy skok na 196,5 m. Jednak już podczas drugiego treningu runął na 100. metr zeskoku. Austriak nie był w stanie samodzielnie się podnieść. Służby ratownicze udzieliły mu niezbędnej pomocy, a także stwierdziły poważne potłuczenia. Podjęto decyzję o przetransportowaniu Morgiego na specjalistyczne badania do szpitala. Na szczęście udało mu się  dojść do zdrowia, ale minione wydarzenia wypłynęły na karierę w znaczący sposób.

Koniec kariery i książka

We wrześniu 2014 roku Morgenstern podczas konferencji prasowej w Salzburgu ogłosił definitywne zakończenie kariery. Później napisał biografię, która miała niedawno swoją premierę w Polsce. W najbliższym czasie sympatyczny zawodnik będzie promował książkę na spotkaniach z fanami w Warszawie oraz Zakopanem. Więcej na ten temat.

Pechowa skocznia dla Thomasa Morgensterna jest gospodarzem tegorocznych mistrzostwa świata w lotach narciarskich.

Tak Thomas Morgenstern opisał to wydarzenie w swojej książce:

Otwieram oczy. Nawet tak mały ruch sprawia, że moja twarz zaczyna płonąć. Widzę białe, stłumione światło neonowej lampy. Z boku dobiega mnie regularny pikający dźwięk wydobywający się z EKG. Próbuję przekręcić głowę, ale w efekcie czuję tylko przeszywający ból, który ciągnie się od skroni przez policzki aż do klatki piersiowej. Czy to bicie mojego serca? Nie, to zdecydowanie nie jest mój hotelowy pokój w Tauplitz!

Rozglądam się po jasnym pomieszczeniu. Przez okno wpadają promienie słońca, drażniąc moją palącą skórę. Chcę coś powiedzieć, zapytać, gdzie jestem i dlaczego się tu znalazłem, ale nie mogę nawet poruszyć ustami. Moje wargi są zbyt spuchnięte. W żyłę prawej ręki mam wetkniętą plastikową rurkę. Rytmiczne pikanie miesza się z wszechobecnym szumem urządzeń ustawionych wokół mojego łóżka. Jestem w szpitalu.

Otwierają się drzwi. Do sali wchodzi przyjaźnie uśmiechnięta pielęgniarka, chyba około trzydziestki. Jej ciemne włosy sięgają ramion, z oczu bije ciepło i serdeczność. Chcę z nią porozmawiać, ale nie jestem w stanie wydobyć z siebie słowa. Jeżeli moje wargi wyglądają wprost proporcjonalnie do bólu, jaki sprawia poruszanie nimi, muszą przypominać monachijską Allianz Arenę.

Na szczęście to ona zaczyna mówić. Opowiada o jakimś upadku i że niby jestem w klinice w Salzburgu. Każe mi odpoczywać i mówi, że zawoła ordynatora.

Upadek? Ale jaki upadek? Usilnie próbuję sobie coś przypomnieć. Oczywiście, że upadłem. Trzy tygodnie temu, w Titisee-Neustadt. Ale teraz już przecież znów skakałem – na Kulm. Mój treningowy skok był genialny, warunki idealne. Czy jeszcze przed chwilą nie byłem w windzie?

Upadek? Nie. To niemożliwe. Warunki na Kulm były wymarzone. Zero wiatru. Byłem w wyśmienitej formie, najlepszy w pierwszej serii treningowej. Trochę się zdenerwowałem, bo skok nie był idealny, a trener nie chciał powiedzieć, co zrobiłem źle. Alexander Pointner w 100 procentach hołdował zasadom neurocoachingu: wyszukiwać i dokładnie analizować pozytywy. Ale ja chcę przecież wiedzieć, gdzie popełniam błąd i dlaczego w ostatnim skoku miałem wrażenie, że z przodu nart był zbyt duży nacisk i dlatego hamowało mnie w powietrzu. Skok był dobry, ale mógł być lepszy. Dla trenera był po prostu super, dla mnie nie. Wiem, że mógł być lepszy.

Znów otwierają się drzwi. Tym razem do sali wchodzi brodaty mężczyzna około pięćdziesiątki, ordynator. Na nosie gładkie, czarne okulary, które sprawiają, że wygląda bardzo poważnie, choć tego pewnie wymagała sytuacja. Jego niewysoka, ale krępa sylwetka, szare, nieco cienkie już włosy, uśmiech i ciepłe spojrzenie sprawiają, że wydaje się sympatycznym człowiekiem. On też chce mi opowiedzieć o upadku. Podobno doznałem urazu czaszkowo-mózgowego. Poza tym stłuczenie płuc i liczne otarcia skóry, szczególnie na twarzy. Przez głowę przemykają mi słowa takie jak „tomografia” albo „rentgen”. Teraz interesuje mnie tylko jedno: jaki upadek? Czuję zmęczenie…


 

  • Źródło: informacja własna
  • Foto: Katarzyna Służewska / screen

O autorze

Paulina Kasjaniuk