Turniej Czterech Skoczni ma to do siebie, że wszystkie jego konkursy uciekają kibicom szybko i zanim się ktokolwiek zorientuje, przychodzi finał. Kibic też człowiek, a ludzie są różni i ich wybory, faworyci i priorytety także. Bezlitosna tabela psuje jednak wielu ich idealny obraz i muszą wrócić do rzeczywistości, trzeźwo pomyśleć i przeanalizować wszystko jeszcze raz. Punkty, punkciki – kto ma ich więcej? Wiatr – który z nich miał szczęście, któremu warunki nie sprzyjały? Jedno jest pewne – jakimś magicznym sposobem Turniej Czterech Skoczni przynosi zazwyczaj więcej emocji niż jakikolwiek inny konkurs czy impreza w całym roku skoków narciarskich. Dzisiaj, gdy do kwalifikacji do ostatniego konkursu w Bischofshofen zostało kilkanaście godzin, czas na analizę tego, co do tej pory wydarzyło się w całym Turnieju. Bo trzeba przyznać, że wydarzyło się wiele, monotonii nie było i co nieco po tych trzech konkursach już wiadomo.
Słoweński szał
Wszyscy zgodzą się z tym, że Peter Prevc szaleje i pokazuje z dnia na dzień, że jego forma rośnie i nie chce przystopować. Zdobywa konkurs za konkursem, fana za fanem i również wroga za wrogiem, a jednak zaskakuje codziennie, pokazując jak wielki drzemie w nim talent. ‘”Wpadka” w Oberstdorfie, za jaką przy jego innych występach można uznać trzecie miejsce, nie przeszkodziła mu w kolejnych genialnych występach. Tak oto przed ostatnim konkursem Peter Prevc wyszedł na prowadzenie i to nie byle jakie. Zgodzić się muszą wszyscy, nawet najwierniejsi fani jego obecnie największego rywala, Severina Freunda, że tego młodego, słoweńskiego skoczka powstrzymać już może cud. A te, co jak co, zdarzają się niezwykle rzadko.
Czy jednak jedynie przedziwny i mistyczny przypadek może zadecydować o ewentualnej klęsce Petera, przynajmniej w konkursie w Bischofshofen? Nie od dziś wiadomo, że psychika jest nieodłącznym elementem idealnego skoku. Bez niej nic nie wyjdzie, o czym niektórzy zawodnicy codziennie boleśnie się przekonują. Na liderze zawsze ciąży presja. Nie tylko reporterów i blasku fleszy, ale również własnego narodu. Tak, tak, szczególnie ten aspekt jest trudny do pokonania. Wszak nie od dziś wiadomo, że kibice oczekują i wymagają coraz większych sukcesów. Do tego trzeba silnej i stabilnej głowy. Wydaje się, że Peter taką ma. Presja jest jednak ogromna, a jak wiemy, ona niekoniecznie pomaga w życiu.
Niemiecki niedosyt
Severin Freund – oj tak, to nazwisko mówi wszystkim fanom skoków narciarskich, i nie tylko, bardzo wiele, a jeszcze więcej znaczy dla samych Niemców, którzy łakną tak bardzo kolejnej glorii ich zawodnika rodem z czasów wielkiego Svena Hannawalda. Turniej miał wszystkich do tego przybliżyć, po Oberstdorfie czarno-czerwono-żółte serca zabiły zdecydowanie mocniej i nagle … słoweńska katastrofa, demon z piekieł czy coś innego, w każdym razie psującego idealny obrazek. Bo oto nagle już nie Niemiec wygrywa, ale musi ustąpić. Nikomu się to w Niemczech zdecydowanie nie podoba. Nie tego oczekiwano.
Trzeba przyznać, że Freund wielkim zawodnikiem jest i jego talent doskonale uzupełnia ten prezentowany przez Petera Prevca. Tworzą na skoczni znakomity duet przeciwników, rywali z górnej półki, przy czym ostatnimi czasy na pierwszy plan wybija się zdecydowanie ten drugi. Na Severinie ciążyła ogromna presja, o czym wcześniej już wspominałam, nie zawsze dobra. Oczekiwano od niego wiele, pokładano nadzieje i gdzieś tam zapomniano, że przecież jego przegrana jest całkiem możliwa. Sport, a szczególnie skoki, nie zależy tylko od wielkiego talentu czy skomplikowanego treningu. Dyspozycja dnia, warunki pogodowe – na to nikt nie ma wpływu. I można się kłócić czy Freund oszukuje czy nie i czy jego krocze jest za nisko o 2 czy 5 cm. Ważne jest jedno – Peter Prevc odskoczył Severinowi Freundowi o prawie 20 punktów. Czy da się to nadrobić? Wierni fani Niemca wierzą w to całym sercem. W końcu cuda się zdarzają, prawda? Nie często, ale jednak.
Austriacki zawód
…bo tym na pewno trzeba nazwać fakt, że o pierwsze miejsce nie bije się już żaden zawodnik tego kraju. Tradycja wygrywania Turnieju Czterech Skoczni przez Austriaków jest stała i nieprzerwana od wielu lat. Zawodnicy ci pisali historię, nawet jeśli w Pucharze Świata nie błyszczeli. Wygrywali coś prestiżowego, złoty orzeł był ich. Co się więc stało?
Stefan Kraft nie powtórzy swojego sukcesu sprzed roku, to już pewne i o ile z tym jeszcze pewnie większość zdołałaby się pogodzić, o tyle z ostatnim występem Michaela Hayboecka już nie. Wskażcie mi proszę Austriaka, który nie wierzyłby w to, że właśnie ten chłopak zawalczy z Freundem i Prevcem do samego końca. Na to też sugerowały wszelkie statystyki, punktacje, wyniki z poprzednich zawodów. Aż nagle przyszedł Innsbruck i wszystko posypał. Czwarte miejsce, poza podium, z szansą jedynie na trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej Turnieju. Jedynie albo aż, bo patrząc obiektywnie, czy można było przypuszczać że ktoś tej wielkiej niemiecko-słoweńskiej dwójce zagrozi?
Norweski szał (ale pozytywy jakieś małe)
Przed Turniejem wszelkie statystyki pokazywały jasno – Norwegowie są silni, Norwegowie są mocni, Norwegowie są zdeterminowani do zwycięstwa i orzeł ich kusi. Słabego występu Tande można było jeszcze potraktować jako wypadek przy pacy, bo reszta jego kolegów prezentowała się dobrze lub wspaniale. A jednak zabrakło czegoś, co wypchnęłoby ich na czubek, na sam szczyt, posadziłoby któregoś na złotym tronie. Przyczyna? Jednej nie wskażę, tak naprawdę można tylko spekulować. Brak doświadczenia, młody wiek, słaba psychika? Jak u wszystkich, przeszkadzają w jakiś sposób. Norwegom widać przeszkodziły zbyt mocno. Jedynie Gangnes pomachał do nas w nadziei, że na podium powieje również norweska flaga. Czy jednak to trzecie miejsce uda mu się wyrwać z austriackich rąk? Bo na spokojny odbiór kryształu za trzecie miejsce nie ma co liczyć.
Jedno jest pewne – Turniej Czterech Skoczni przynosi zawsze ogromne emocje i niesamowitą atmosferę. Nie ma nic więcej, co można by było zagwarantować. Jest on nieprzewidywalny i w tej nieprzewidywalności piękny. Kibice mogą na pewno liczyć w finale na emocje, tylko czy nie wszystko jest już przesądzone? Mogę powiedzieć tylko tyle, moich faworytów nie zdradzę, ale wiarę zawsze mam gdzieś głęboko w sobie. Nawet w sytuacjach gdzie jedynym wyjściem jest cud. Bo cuda się zdarzają czasami, prawda?
Cykl „Subiektywnie po rozbiegu” to autorska seria felietonów, komentujących, oceniających i opiniujących to wszystko, co dzieje się aktualnie w świecie skoków narciarskich, nie tylko w Pucharze Świata. Jest on wizją autorki, zatem również jej subiektywnym komentarzem wydarzeń, z którym nie każdy czytelnik może się zgadzać.
- Źródło: informacja własna
- Foto: Maja Gara